20 lut 2016

CHAPTER 2

Budzę się zla­ny zim­nym po­tem z ulgą, że to tyl­ko sen. 
Nie wiadomo jak w Idrisie rozpętało się istne piekło. Całe miasto rozbłysło czerwonym światłem, większa część domów stała w płomieniach i z każdej strony napływały tysiące demonów. Dzieci natomiast nie wiedziały co się dzieje. Płakały i krzyczały ze strachu. Ich matki zabierały je do schronu, budynku, który został zbudowany na właśnie takiego typu sytuacje. Ojcowie natomiast cali uzbrojeni stawali do walki.
Nie było widać końca walki. Z minuty na minutę zaostrzała się coraz to bardziej. Wszyscy byli już zmęczeni, nie mieli siły już dłużej walczyć. Simon, Alec, Izzi, moja mama i Luke polegli. Nie żyli tak, jak i większość dorosłych.
- Jace! - krzyknęłam do niego, gdyż zauważyłam zbliżające się do niego dwa demony. - Jace, uważaj! - szybko się odwrócił i szybko się ich pozbył, jednakże nie wiadomo skąd skoczył na niego demon. Chłopakowi powypadała broń z dłoni. - Jace! - krzyknęłam przerażona. Chciałam do niego pobiec, ale zostałam otoczona. Miałam małe szanse, ale udało mi się wyjść z tego bez szwanku i ruszyłam do chłopaka. Demona już nie było przy nim. Jace leżał nieruchomo. - Jace! Jace! Nie, nie, nie! Jace! - uklękłam przy nim i  trzęsłam jego rabinami.
- Clary... - wychrypiał resztkami sił. - Uciekaj... - wypowiedział ostatnie słowo. Ostatnie w swoim życiu.
Nachyliłam się nad nim i złożyłam pocałunek. Ostatni. I uciekłam. 
Biegnę. Biegnę. I biegnę.  Uciekam, aby znaleźć się jak najdalej od tego całego koszmaru, w którym zginęły wszystkie najbliższe mi osoby.
- To jeszcze nie koniec, Clarisso Fray. Przyjdzie czas i na ciebie... - rozbrzmiał głos Sebastiana, to znaczy Jonathana,  w mojej głowie.
***
Obudziłam się cała zalana zimnym potem. Nade mną pochylał się Jace, który odgarniał mi włosy z czoła i badawczo mi się przyglądał. Poczułam wielką ulgę.
     - Wszystko w porządku? - zapytał się mnie z czułością i troską w głosie. - Obudziłem się, kiedy usłyszałem twój głos wołający moje imię.
     - Tak, jest okej. Przepraszam, że cię obudziłam - powiedziałam i się odwróciłam tak, że leżałam odwrócona do niego niego plecami.
     Po chwili jednak poczułam, że chłopak przysunął się do mnie i objął mnie ramieniem.
     - Na pewno jest wszystko okej? - spytał.
     - Nie... - wyszeptałam cicho i objęłam swoimi rękami jego rękę. Z czasem się rozluźniłam i ponownie usnęłam.

Przepraszam, że taki krótki, ale nie miałam czasu go dokończyć. Mam nadzieję, że następny rozdział uda mi się napisać troszkę dłuższy. :D

10 lut 2016

CHAPTER 1

    Im dłużej poz­wa­la się ko­biecie tęsknić, tym bar­dziej rośnie miłość.
     - Clary... - usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się, aby spojrzeć na tajemniczą postać.
     - Jace... - odezwałam się.
     Chłopak podszedł bliżej i przysiadł na ziemi obok mnie. Zdjął z siebie kurtkę i zarzucił ją na moje ramiona. Dopiero wtedy poczułam, że zrobiło się chłodniej. Siedzieliśmy w ciszy. Ze wzgórza, gdzie znajdowały się ruiny ''więzienia'', podziwialiśmy zachód słońca. W Nowym Jorku nigdy bym nie zobaczyła takiego pięknego widoku. Gdy słońce schowało się już za horyzontem, Jace odwrócił się w moją stronę.
     - Clary... - zaczął czule i z niepewnością chwycił moją dłoń. - Jest coś, co chciałem powiedzieć ci już dawno temu, ale przez tą akcję, że jesteśmy rodzeństwem zrezygnowałem. Teraz, kiedy wiem, że to nie jest prawdą, muszę wydusić to z siebie, gdyż mam dosyć udawania, że nic do ciebie nie czuję. Kocham cię, Clary... i to bardzo. Pragnąłem cię od tamtego pierwszego spotkania. Teraz wątpię, abyś mnie chciała po tym wszystkim, co ci zrobiłem... - powiedział, patrząc się głęboko w moje oczy. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - Musiałem to w końcu wyznać. Przepraszam – wstał i zamierzał odejść.
     Chwyciłam go szybko za rękę i mocno go pociągnęłam. Wylądował na mnie. Wzięłam w obie dłonie jego twarz i przysunęłam ją bliżej mojej.
     - Kocham cię, Jace...
     Nie wytrzymaliśmy i zatraciliśmy się w pełnym tęsknoty, miłości i pożądania pocałunku. Przeniosłam dłonie na jego kark i przyciągnęłam go jeszcze bliżej siebie, tym samym oplatając jedną nogą wokół jego bioder. Pocałunek ten z sekundy na sekundę stawał się coraz to namiętniejszy, co sprawiało nam wielką przyjemność.
     Kiedy się od siebie oderwaliśmy to Jace obrócił się tak, że teraz to ja leżałam na nim. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i czekałam, aż mój oddech będzie równomierny, jednocześnie nasłuchując szybkie bicie jego serca. Objął mnie swoimi umięśnionymi ramionami i tak sobie leżeliśmy, w ciszy i w spokoju.
   Pewnie leżelibyśmy jeszcze dłużej, ale przerwał nam deszcz, który zaczął padać znienacka. Zaczęliśmy się śmiać. Chłopak złożył mi na ustach szybkiego, soczystego całusa i stwierdził, że lepiej będzie się już stąd zbierać, zanim rozpada się na dobre. Jace złapał mnie za rękę i szybkim krokiem udaliśmy się w stronę budynku, w którym mieszkałam wraz ze swoją mamą, Jocelyn i ''ojcem'', Lukiem. Tak w nawiasie, gdyż nie jest on moim biologicznym ojcem, ale znam go już tyle lat, że traktuję go tak, jakby naprawdę nim był.
     Jeśli chodzi o moją mamę, to jakiś czas temu dopiero zjawiła się w Idrisie. Dzięki Białej Księdze, którą znaleźliśmy w starej posiadłości Waylandów, Magnus Bane, Wielki Czarownik Brooklynu, przygotował antidotum, tym samym wybudzając Jocelyn z wiecznego snu. W pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłam, nie rzuciłam się jej na szyję, tak jak w wyobrażonym spotkaniu, tylko zaczęłam na nią krzyczeć i wytykać, dlaczego mi wcześniej nie powiedziała całej prawdy. Ale kiedy już mi ją wyznała, to nie byłam zła, tylko się cieszyłam że jest znowu przy mnie.
     - Clary... - wypowiedział moje imię, tym samym przerywając moje myśli. Jednakże nie byłam wcale na niego zła. To znaczy nigdy nie potrafiłam być długo na niego zła. - Już jesteśmy..
     Miał rację. Staliśmy na ganku przed domem i ukrywając się pod małym daszkiem obserwowaliśmy gwiazdy i oczywiście, czego dało się nie zauważyć, coraz to mocniej padający deszcz.
     - Lepiej wejdźmy do środka - zaproponowałam. Nie zamierzałam dłużej już stać na zewnątrz. - Tylko ostrzegam. Jak się już wejdzie to nie ma wyjścia - powiedziałam szeptem, gdy wchodziliśmy do środka. 
     Ściągnęliśmy mokre,  zabłocone buty i odzież wierzchnią. Ruszyliśmy w kierunku salonu, mając nadzieję, że  tam będą  mama z Lukiem, ale jak się okazało, byliśmy sami w domu.
     - W sumie i lepiej - odezwał  się Jace. - Pewnie znów są  na naradzie w Sali Anioła - zbliżył  się  do mnie. - My sami... - podszedł jeszcze bliżej  i położył ręce na moich biodrach.
     - Najpierw byłoby  lepiej się  przebrać -  i ruszyłam  w kierunku schodów. - Idziesz, czy zamierzasz tak stać?
     Ruszyliśmy na górę. Na początek poszłam do pokoju Luka i wzięłam ubrania, które podałam Jace'sowi i poszliśmy do mojego pokoju. Wyciągnęłam z szafy luźną koszulkę i czarne legginsy i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, a następnie ubrałam się w naszykowany strój i wróciłam do pokoju. Jace w tym czasie zdążył się przebrać. Wylegiwał się na moim łóżku i pilotem co chwilę zmieniał kanały w TV. Złożyłam ręce na piersi i opierając się o farmugę drzwi, przyglądałam mu się. Te mokre włosy dodają mu uroku, pomyślałam sobie. W końcu po chwili zauważył mnie. Posłał mi uśmiech i poklepał miejsce na łóżku obok siebie.
     Ledwo się obok niego położyłam, a ten już objął mnie ramieniem. Leżeliśmy wtuleni w siebie i oglądaliśmy horror, który niedawno zaczął właśnie lecieć.
     - Gdybyś się bała to możesz się wtulić mocniej - odezwał się szeptem.
     Film ten okazał się być mało straszny, więc mało co się nim interesowałam. Bardziej interesujące okazało się wpatrywanie w Jace'sa i zabawa jego blond loczkami. Jego włosy były bardzo przyjemne w dotyku. Kiedy poczułam, że robię się senna to się w niego wtuliłam. Widząc, że zaczynam powoli zasypiać, okrył nas kocem i wyłączył telewizor. Nachylił się nade mną i delikatnie musnął mnie w czoło.
     - Dobranoc, Clary... - wyszeptał.
     Przytuliłam się mocniej do niego. Czując ciepło bijące od jego ciała, które było bardzo, ale to bardzo kojące, udało mi się szybko zasnąć.


  Wreszcie udało mi się skończyć pisać ten rozdział... ;)   

4 lut 2016

PROLOGUE

''Można patrzeć i nie widzieć, czasami warto zapytać, co widzieli inni.''


     ...Po występie poetyckim udałam się z Simonem pod jakiś klubu nocnego, gdyż moją uwagę przykuł pewien znak, który się tuż przy jego nazwie. 
     - Przepraszam, co oznacza ten znak? - zapytałam się ochroniarza i wskazałam miejsce gdzie się znajdował.
     - Jaki znak? Przecież tam nic nie ma - odezwał się mój przyjaciel.
     Chłopak z niebieskimi włosami, który wszedł przed nami, odwrócił się i podszedł do faceta pilnującego wejścia. Zaczął coś mu szeptać do ucha i wszedł do budynku. Ochroniarz się odsunął i pozwolił nam wejść. Ze zdziwieniem obejrzałam się na Simona. On także był zdziwiony. Znając go to najchętniej by tu w ogóle nie wchodził, ale że ja chciałam tu zajrzeć to ruszył za mną, bo  nie chciał, abym sama wchodziła. 
     Po wejściu uderzyła w nas głośna muzyka. Kolorowe światła rozświetlały to pomieszczenie, a wszyscy znajdujący się tu ludzie dziwnie wyglądali. Zaczęliśmy się przeciskać przez tłum.
     - Pójdę po coś do picia - odezwał się Simon i zniknął w tłumie.
     Próbowałam się wmieszać w tłum i zaczęłam tańczyć, ale nie przychodziło mi to z łatwością, gdyż ten niebieskowłosy chłopak mi się przyglądał. Jednakże nie zwracał na mnie zbyt długo uwagi, bo już po chwili patrzył się na coś innego. Powędrowałam wzrokiem za nim i zatrzymałam na dziewczynie. Jej długie, czarne włosy były rozpuszczone i sięgały pasa, a biała suknia dotykała podłogi. Kiwnęła do niego głową i ruszył w jej kierunku, a ona zaczęła się oddalać w spokojniejszy zakątek klubu. Kiedy on tylko mnie minął to od razu poszłam za nim. Obserwowałam wszystko zza szyby. Podszedł do niej i odsunął kawałek jej sukienki tuż przy dekoldzie. Musiał chyba coś tam zobaczyć, bo już miał zamiar uciekać, ale nie udało mu się, gdyż dziewczyna zaatakowała go biczem. Momentalnie pojawiło się przy niej dwóch chłopaków. Jeden z nich trzymał w ręce nóż, a drugi wyciągnął miecz, który błysnął jasnym światłem i przebił nim serce chłopaka, dzięki któremu udało mi się tu wejść.
     - Nieeee! - krzyknęłam bardzo, ale to bardzo głośno. Byłam przerażona. 
     Muzyka nagle ucichła i wszyscy zaczęli się na mnie patrzeć. Ja nadal patrzyłam na osoby, które były po drugiej stronie szyby. Dziewczyna ze zdumieniem na twarzy spojrzała na ciemnowłosego chłopaka. Drugi chłopak, w kapturze, który ściągnął z głowy i poprawił swoje blond loki, patrzył się głęboko w moje zielone oczy. Pewnie przyglądał by mi się dłużej, ale jego towarzysze zaczęli ciągnąć go za sobą, aż w końcu uległ i ruszył pośpiesznie za nimi.
     - Clary! - usłyszałam głos przyjaciela. - Co się stało? Dlaczego krzyczałaś?
     - Nic nie widziałeś?
     - Ale co miałem widzieć? - był zdziwiony.
     - Dziewczyna... Chłopaki... Ten niebieskowłosy... Miecz... Morderstwo... - gadałam jak najęta. Nadal byłam i przerażona i w szoku.
     - O czym ty mówisz, Clary? Musiało ci się coś przewidzieć... Piłaś coś?
     - Nie. Przysięgam, że to widziałam. Był nóż i krew.
     - Lepiej spadajmy stąd, zanim sobie ludzie pomyślą, że jesteś jakaś nienormalna. 
     Simon zaprowadził mnie do domu. Przez całą drogę nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Weszłam do mieszkania i zamknęłam drzwi na klucz. Zastałam mamę śpiącą w salonie na kanapie. Podeszłam do niej i przykryłam ją kocem i poszłam do swojego pokoju. Byłam zmęczona tym dniem, więc nawet nie miałam siły przebrać się w piżamę, tylko od razu rzuciłam się na łóżko i po położeniu głowy na poduszkę zasnęłam.
     Gdy obudziłam się rano nie wiem jakim cudem znalazłam się na krześle siedząc przy parapecie. Chciałam przetrzeć rękami oczy, ale gdy tylko uniosłam  dłonie, zauważyłam, że są brudne. Spojrzałam w dól na parapet. Znajdowała się tam kartka z narysowanym znakiem, który widziałam wczorajszego wieczoru. Odwróciłam się i zamarłam. Całe ściany mojego pokoju były pokryte kartkami z takim samym znakiem.
     Szybko się przebrałam i zadzwoniłam do Simona. Chciałam się z nim jak najszybciej spotkać i mu to pokazać. Umówiliśmy się na kawę w naszej ulubionej knajpce. Spakowałam do torby kilka obrazków. Wzięłam z kuchni jabłko i już miałam wychodzić, ale zatrzymała mnie moja mama.
     - Dokąd się wybierasz? - zapytała się mnie.
     - Idę spotkać się z Simonem. To ważne - otworzyłam drzwi.
     - Muszę ci coś ważnego powiedzieć... - zaczęła, ale jej przerwałam.
     - Porozmawiamy jak wrócę - wyszłam i trzasnęłam lekko drzwiami.
     Dojście do knajpy zajęło mi jakieś kilkanaście minut. Weszłam do środka i zasiadłam do stolika, gdzie przyjaciel już na mnie czekał. Zdążył już zamówić nam kawy.
     - Nie wiem, co się ze mną dzieje... - zaczęłam powoli, mając nadzieję, że jakoś zrozumie to, co zamierzam mu powiedzieć. Zaczęłam wyciągać obrazki ze swojej torby. - Przez sen narysowałam setki takich obrazków, całe ściany w moim pokoju są nimi oblepione. W ogóle nie wiem, co ten znak oznacza.
     - Nigdy tego znaku nie widziałem - stwierdził.
     - No właśnie ja też nie. Do wczorajszego wieczoru... - obróciłam się, żeby na niego spojrzeć, jednak mój wzrok skupił się na osobie za oknem. Był to ten blondyn z tego klubu. - Widzisz go? Tego chłopaka za oknem?
     - Jakiego chłopaka? Clary, tam nikogo nie ma - Simon spojrzał na mnie dziwnie.
     Blondyn cały czas na mnie spoglądał. Denerwowało mnie to trochę, ale naszła mnie myśl, że może on będzie wiedział, co oznacza ten znak.
     - Zaraz wracam - odezwałam się i szybko opuściłam lokaj. Coś tam Simon jeszcze do mnie mówił, ale nie zrozumiałam. 
     Udałam się w uliczkę, która znajdowała się między knajpą a jakimś tam sklepem. Stał oparty o ścianę trzymając ręce w kieszeni, ale gdy zauważyły, że się zbliżam, odsunął się od niej i ściągnął kaptur.
     - Co oznacza ten znak? - wyciągnęłam kartkę ze znakiem i podłożyłam mu pod nos. - Co oznacza ten znak?! - powtórzyłam głośniej. Mężczyźni, którzy akurat wsiadali do samochodu zaczęli się patrzyć na mnie tak, jakbym była szalona, ale nie zwróciłam na nich żadnej uwagi.
     - Wiedziałem, że nie jesteś zwykłą przyziemną... - zaczął zabierając kartkę. - To dowodzi, dlaczego mnie widzisz.
     - Przyziemną? - zapytałam zdziwiona.
     - Człowiekiem - wyjaśnił.
     Chciał chyba coś jeszcze mi powiedzieć, ale mój telefon zaczął dzwonić. Zignorowałam to i czekałam, aż coś jeszcze dopowie. Telefon dalej dzwonił.
     - Odbierz. To staje się irytujące.
     Patrząc się na niego wyciągnęłam z kieszeni telefon i odebrałam.
     C: Tak mamo? Zaraz wracam do domu.
     J: Nie! Pod żadnym pozorem nie wracaj do domu!
     C: Ale dlaczego? Co się stało?
     J: Obiecaj, że nie wrócisz do domu.
     C: Ale...
     J: Zadzwoń do Luka. Powiedz mu, że Valentine mnie znalazł. 
     C: Mamo...
     J: Kocham cię...
     I linia została przerwana.
Od tego czasu moje życie strasznie się zmieniło. 

Jaki taki i owaki prolog się pojawił. Mam nadzieję, że się spodoba :)